Wystawa zbiorowa
„Rysunek: od liniału i cyrkla / od swobodnej ręki” – wystawa Stanisława Zbigniewa Kamieńskiego i Jarosława Kawiorskiego
Opis wydarzenia
Biuro Wystaw Artystycznych w Kielcach zaprasza na wystawę Stanisława Zbigniewa Kamieńskiego i Jarosława Kawiorskiego „Rysunek: od liniału i cyrkla / od swobodnej ręki”. Wernisaż 28 maja o godz. 18. Wystawa potrwa do 18 czerwca.
Anna Baranowa w tekście „Jak i dlaczego? Rysunki Kawiorskiego i Kamieńskiego” napisała:
Te wystawy wzięły się z przyjaźni. Oto dwaj artyści, znający się od dawna, postanowili zrobić coś wspólnie. Już po raz kolejny. Kamieński i Kawiorski wystawiali razem w galerii Pokaz w Warszawie (1996), a rok później w galeriach Pryzmat w Krakowie i Jatki w Nowym Targu. Jak napisał do mnie niedawno Kamieński: „Pomysł naszego wspólnego wystawiania z Jarkiem Kawiorskim powstał przed laty, gdy siedzieliśmy w krakowskim Rio, przy stoliku wystawionym na ul. św. Jana“. Jakiś czas temu przypomnieli sobie o tym – znów podczas spotkania – i podjęli powtórkę. Koncepcja obu nowych wystaw oparta jest na opozycji: „od ręki, od liniału“. Podobnie było w Pokazie, w Pryzmacie i w Jatkach. Wtedy zderzane były „rysunki z modelu, z pamięci“. Wystawy te nie mają jednak charakteru konfrontacji. Zakładają – zgodnie z temperamentem obu artystów – pokojowe zderzenie kontrastowych postaw artystycznych. Kamieński ma zresztą upodobanie do takich przedsięwzięć, o czym świadczy znakomita ekspozycja Przestrzeń ukryta urządzona wspólnie z Maciejem Szańkowskim w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha (w roku 2011) .
Kawiorski, Kamieński – dwie odmienne, wręcz przeciwstawne osobowości twórcze; dwa wyobrażenia na temat wolności artysty; dwa odmienne światy. Mimo pomyślnych precedensów wciąż można sobie zadawać pytanie, czy eksperyment wspólnej wystawy się uda? Ta chęć pokazania się razem dwu tak różnych artystów – oprócz więzów przyjaźni, które ich łączą – wiele mówi o epoce, w której żyjemy. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłoby nie do pomyślenia, aby malarz operujący rygorystyczną geometrią wieszał swoje obrazy obok malarza figuratywnego. Gdzie te wojny, które staczali ze sobą reprezentanci abstrakcji lirycznej i geometrycznej, „gorącej“ i „zimnej“, nie mówiąc o nieprzezwyciężalnej – jak się wydawało – przepaści między realistami i abstrakcjonistami? Być może zwolennicy bojów i utarczek za tym tęsknią? Być może spór podnosi temperaturę twórczości? Mnie odpowiada panujący dziś pluralizm. Czyż nie jest to spełnienie marzenia, które wyraził Konstanty A. Jeleński w brawurowym tekście O kilku sprzecznościach sztuki nowoczesnej (1963)? Na zakończenie napisał: „Marzę o chwili, gdy malarze będą znów malować to, na co mają ochotę, tak jak mają ochotę, bez presji zewnętrznej (rządów, galerii, muzeów), bez cenzury wewnętrznej (intelektualizm, snobizm)“ . Nie oznacza to zawieszenia kryteriów. W takiej sytuacji zarówno twórcy, jak odbiorcy sztuki mają szczęśliwą możliwość wyboru, zmiennych zestawień, nagłych odkryć, odejść i powrotów.
Kamieński i Kawiorski poznali się na początku lat 80. w pracowni przy ul. św. Agnieszki należącej do Jacka Waltosia, który urządzał tam spotkania dyskusyjne i zapraszał artystów z różnych ośrodków. Kamieński studiował w Krakowie i w Warszawie, a na stałe związał się z Radomiem. Kawiorski, który był studentem Waltosia, wspomina też rozmowy w pracowni przy placu Matejki na temat ostatnio przeczytanych książek (tak zwane „waltosiówki“). Ważne było nie tylko jak, ale i co. Jak i dlaczego?
Wystawy w Galerii ASP w Krakowie i w BWA w Kielcach są dla mnie w pierwszym rzędzie pochwałą rysunku jako tej metody twórczej, która dzięki bezpośredniości i szczerości najwięcej mówi o charakterze i stylu danego artysty. Rysunki Kawiorskiego i Kamieńskiego sytuują się na antypodach. U pierwszego: stała obecność figury ludzkiej, przywoływanej środkami o dużej rozpiętości formalnej; zawierzenie intuicji i emocji. U drugiego: dominujący duch geometrii; jednorodność środków, wymierność, perfekcjonizm. Znając tych artystów, muszę jednak skorygować tytułową opozycję „od ręki, od liniału“. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że wszystkie te rysunki są pochwałą ręki. Czy dzieło sztuki ma szansę, aby zaistnieć bez jej udziału? Być może w obecnej epoce cyfryzacji już są lub zostaną wymyślone sposoby, aby ominąć to sprawcze działanie. Ale to już będzie inna sztuka. W tym sensie – za sprawą wierności ręce – Kawiorski i Kamieński są twórcami tradycyjnymi (a może ponadczasowymi?). Mnie również najbliższe są te dzieła, w których odnaleźć można bezpośredni odcisk energii artysty, ślad dotknięcia, a nie kliszy. Chwalę rękę w duchu Henri Focillona, historyka sztuki, krytyka, grafika, poety, który w namiętnym eseju Éloge de la main (Pochwała ręki, 1934) pisał: „Jaka by nie była moc poznawcza i twórcza umysłu, bez pomocy ręki prowadzi ona tylko do wewnętrznego tumultu. (…) Sztuka powstaje dzięki rękom. Są one instrumentem kreacji i w pierwszym rzędzie narzędziem poznania” . Oczywiście, można się sprzeczać, co jest ważniejsze – ręka czy wizja? Co jest, co powinno być pierwsze? Nawet tak wrażliwy krytyk jak Jeleński obawiał się dominacji ręki nad okiem z powodu podejrzenia o „łatwość malarskiego gestu“ . Czy nie są to jednak pytania akademickie, rozszczepiające włos na czworo? Zapewne mają sens na poziomie kształcenia, jednak w przypadku artystów dojrzałych tracą znaczenie. Widać to na przykładzie rysunków Kawiorskiego i Kamieńskiego – artystów, którzy znają doskonale mechanizmy wzajemnego sprzężenia oka, mózgu i serca z ręką i narzędziem.
Jarosław Kawiorski jako rysownik pozwala sobie na wiele. Prace na obu wystawach wyglądają w pierwszej chwili tak, jak gdyby wykonały je różne osoby. Autor przygotował przede wszystkim wybór z dwóch cykli, nad którymi pracuje od wielu lat: Kompozycje z postaciami i Twarze. Można by pomyśleć, że nie interesują go inne tematy, ale jaka tu rozpiętość środków! Artysta rysuje z pamięci, z wyobraźni. Potrafi narysować wszystko. Jego wirtuozeria – do której z powodu skromności nigdy by się nie przyznał – wzmagana jest pomysłami technicznymi. Daje ręce swobodę, a ta sprawia wrażenie, jakby sama sięgała po pióro i tusz, patyk, pędzel czy farbę. Poruszenie ręki jest czułe lub drastyczne, nigdy obojętne. Kawiorski lubi powtarzalność motywów. Tworzy wariacje na temat postaci skulonych, leżących lub stojących (en face i z profilu). Tworzy wariacje na temat twarzy. Powstaje swoisty elementarz form, rozpracowywanych na wiele sposobów, zależnie od tego, jakich autor używa środków lub w jakim jest nastroju. Fascynujący jest również jego dialog z mistrzami rysunku: Ingresem, Picassem (szczególnie cenionym), Matissem, Giacomettim, Pankiem, Anderlem. Warto zwrócić uwagę na dwie prace – powieszone obok siebie – z rysunkami twarzy kobiet i dziewcząt z ducha picassowskich (z roku 2018). Umieszczone w wydzielonych polach, narysowane zostały dziko, swobodną kreską, jakby żłobioną w podkładzie z pigmentu. Otrzymaliśmy galerię wizerunków schematycznych w formie i obdarzonych specyficznym wyrazem. Skupienie, wyciszenie, zamyślenie, nostalgia połączona z lękiem – oto cechy postaci, które Kawiorski przywołuje najchętniej. Tę atmosferę znamy dobrze z jego malarstwa. Niedościgniony mistrz Ingres (którym karmił się też Picasso) uważał, że „rysunek obejmuje wszystko z wyjątkiem koloru”. Kawiorski ma na to własny pogląd i w wielu rysunkach wprowadza efekty malarskie. Z upodobaniem poszerza granice rysunku. Rysunek jest dla niego dyscypliną autonomiczną, a nie służebną wobec malarstwa. Jednocześnie zbliża ją do malarstwa wtedy, gdy stosuje plamę barwną, szeroki ślad pędzla, efekty fakturowe. Dobrze to widać w dwóch innych kompozycjach z roku 2018, gdzie autor tworzy swoiste pastisze i bawi się wizerunkami ze starych sztychów. Na jednej multiplikuje i przerabia twarz w okazałej peruce à la Jan Sebastian Bach, na drugiej ascetyczne oblicze jakiegoś księdza z epoki jansenizmu. Wychodząc od oryginalnej litografii, poprzez odbitkę kserograficzną, dochodzi do tyleż uogólnionego, co żartobliwego schematu twarzy. W ostatnich latach Kawiorski chętnie też wkleja w pole rysunków elementy kolażowe wycięte z gazet, karty z własnymi rysunkami z czasów młodości, a także dziecięce rysunki córki Marty, która dziś jest uznaną malarką. Powstają polimorficzne kompozycje, które są tyleż zabawą, co badaniem specyfiki i granic rysunku.
Zapytany na wernisażu przez kuratorkę galerii ASP w Krakowie, Margaritę Vladimirovą, która z prac jest mu najbliższa, Kawiorski wybrał wydawałoby się najskromniejszą (z cyklu Twarze, 2016). Na pożółkłym, naddartym i poplamionym papierze widzimy w lustrzanym odbiciu smutną, obolałą twarz młodej kobiety. Wygląda jakby przyszła tu wprost z czarnych rysunków Odilona Redona. Wygląda monstrualnie z powodu podwójnej skali użytej przez autora. Obok tej tajemniczej, zdublowanej głowy, narysował dwie główki, mężczyzny i kobiety, które zamarły we współczuciu. Wiem, że autor stroni od interpretacji, więc może to tylko przypadek i zabieg formalny? Gdyby mnie ktoś zapytał o ulubiony rysunek Kawiorskiego, wybrałabym erotyk z roku 2020, narysowany cienką, wrażliwą kreską, zarazem precyzyjną i miękką. Tworzy się sieć linii w symultanicznym poruszeniu i trzeba się dobrze wpatrzeć, aby za nagimi plecami siedzących i pochylonych kobiet (jest to zapewne ta sama postać przedstawiona w kilku wariacjach) dostrzec akt leżącego swobodnie mężczyzny, z twarzą zakrytą ramionami – w geście spełnienia czy rozpaczy? Obok zostały rozrzucone owoce granatu, symbolizujące miłość i śmierć. Zapytałam artystę, jakich narzędzi użył, aby osiągnąć tak poruszający efekt? Odpowiedział po prostu: „Narysowałem go czarnym atramentem, piórem, pędzlem lawowałem granaty, a siedzące postaci rysowałem szarym pisakiem akwarelowym. Ten pisak to jakaś nowość na rynku”. Paul Valéry w eseju o sztuce rysowania przywołał takie słowa: „Ingres mówił, że ołówek powinien poruszać się po papierze z taką samą delikatnością, jak mucha po szybie” Czy potrzeba na to lepszego dowodu niż ten erotyk? Albo zestawiony z nim rysunkowy palimpsest trzech nagich postaci, narysowanych niecierpliwie, niedbale, upstrzony plamami farby czy atramentu? Te dwa rysunki Kawiorskiego z ostatniego roku zostały na krakowskiej wystawie połączone – jak w szachownicy – z dwiema kompozycjami Kamieńskiego z cyklu W niektórych miejscach nad Morzem Śródziemnym – rano (I i II, 2017). Powstał jeden z piękniejszych układów tej ekspozycji, jakże trafnie łączącej to, czego zdawałoby się połączyć się nie da.
Stanisław Zbigniew Kamieński posługuje się niemal wyłącznie językiem geometrii – i niemal wyłącznie rysunkiem. Wynika to z konsekwentnego wyboru, podjętego na początku drogi twórczej. Czasem tylko dla odpoczynku rysuje swoją twarz lub rośliny. Jednak właściwą dla niego formą są rozbudowane kompozycje geometryczne, które wymagają dużych nakładów czasu i wytężonej uwagi. Na przestrzeni lat zestaw środków i form ulega przekształceniom, jednak artysta niezmiennie lubuje się w skomplikowanych, perfekcyjnych strukturach, układających się w cykle. Ich oglądanie może przyprawiać o zawrót głowy. Tyle się tam dzieje! Platon chwalił geometrię za to, że „odrywa umysł od rzeczy zmysłowych i zwraca go do rzeczy wiecznych i przejrzystych dla rozumu” . Nie u Kamieńskiego! Jego kompozycje o wysokim stopniu komplikacji bywają nie do ogarnięcia. Artysta, chętnie piszący autokomentarze, często pyta sam siebie, czemu ma służyć ten wysiłek. Co chce wyrazić poprzez wiązki i sieci krzyżujących się linii, czy spiralne zapętlenia? Jego kompozycje tylko pozornie są wykalkulowane. Nie darmo w autokomentarzu na temat cyklu Archipelagi albo pokusa symetrii przywołał słowa bliskiego mu (i mnie również) Zbigniewa Makowskiego: „Geometryczna abstrakcja charakterystyczna jest dla kultur, które pojmują los ludzki jako tragiczny” . Może ten rygor formy, uzyskiwany od liniału i od cyrkla, jest maską, aby nie dać dojść do głosu zbyt silnym emocjom? Badacze twórczości Kamieńskiego podkreślają jego zdolność do równoważenia struktur racjonalnych i emocji. „Intuicja i ścisły rachunek matematyczny – gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami powstają konstrukcje przestrzenne Kamieńskiego” – pisała w roku 2000 Joanna Kleiverda . Z kolei Mieczysław Szewczuk, od początku obserwujący rozwój sztuki swojego przyjaciela, zauważył: „Wśród twórców (…) poszukujących ładu, doskonałej harmonii, równowagi, on jest ekspresjonistą; jego sztuka jest nasycona emocją” . W innym rozumieniu, można by nazwać Kamieńskiego symbolistą. Dlaczego? Ponieważ – pisze o tym w najnowszym tekście O paradoksach mojego rysowania – jest on przekonany, że jego wykresy „odnoszą się do jakiejś nieznanej, ale istniejącej rzeczywistości”, że „wyobraźnia (…) jest lustrem, w którym odbijają się światy istniejące gdzieś na swój sposób”. Idąc za intuicją Hansa-Georga Gadamera, można by powiedzieć więcej: te światy są nam stawiane przed oczami. Jak sugeruje filozof: „dzieło sztuki nie tylko odsyła do czegoś, ale (…) w nim właściwie tu oto jest to, na co się wskazuje. Innymi słowy: Dzieło sztuki oznacza pewien przyrost bytu” .
Byty wizualne, powoływane przez Kamieńskiego, uwodzą urodą geometrii i ornamentu. W ostatnich latach artysta wzbogacił swój repertuar form i wprowadził obok wykresów od liniału, wykresy od cyrkla; wprowadził też mocne akcenty chromatyczne: czerwień, czerń, ugier. Powstały dzięki temu cykle skomplikowanych kompozycji koncentryczno-spiralnych o intrygujących tytułach: Potrójnych sto szesnaście sprzężonych okręgów. Olśnienie musi pertraktować z tygodniami postu (2012); Potrójne sto cztery sprzężone okręgi. Mrok jedynie nam wróżył rychły kres wspólnej chwili (2013); Potrójne sto dziesięć sprzężonych okręgów. Zanim każdego zabierze los niepodzielnie dany (2013). Z kolei kompozycje z cykli Los-gra-traf (2019) oraz Wypatrywanie gwiazdozbioru Węża-Smoka; groźnego czy łaskawego, jak rozpoznać? (2019) przypominają monochromatyczne mandale (z delikatnymi akcentami czerwieni), a podtytuły sugerują jakąś wielką nostalgię… Kometa, albo ćma za szybą. Wirująca busola. Nie jest to nasze pierwsze wspólne życie tu, ani nie ostatnie, to teraz ma wiele ograniczeń; kolejnym razem lepiej się uda.
Kamieński, zapytany na wernisażu krakowskim o najważniejszy rysunek na tej wystawie, wskazał pracę niemal z ostatniej chwili. Powstawała ona od 1 do 17 stycznia 2021 roku (zwyczajem artysty, te daty zostały ściśle zanotowane). Wiemy, jak bolesny to był dla niego czas. Praca została zadedykowana pamięci córki Marii, zmarłej na początku tego roku. A tytuł brzmi: Z Jackiem Waltosiem u krateru Etny – w nawiązaniu do wystawy w galerii Artemis, wtedy oglądanej. Rzecz jest o doświadczeniu granicznym, bólu, utracie, tęsknocie. Różnokolorowe, niedomknięte linie układają się w ulotną strukturę, otwartą w centrum – jakby z okiem krateru widzianym od wewnątrz. Praca ta została dopełniona kompozycją Kawiorskiego z wklejonym rysunkiem jego kilkuletniej córki (2018). To był mocny punkt na tej świetnej ekspozycji. Siła kontrastów i wspólnota uczuć. Oto przepis na udaną wystawę! Oby ten efekt powtórzył się w BWA w Kielcach!
Tekst jest nieznacznie zmienioną wersją eseju w katalogu wirtualnym wystawy „Kawiorski-Kamieński / Od ręki, od liniału” (18.02. – 18.03.2021), wydanym przez Galerię ASP w Krakowie. https://kamienskikawiorski-galeria.asp.krakow.pl/kamienski/
Zwiedzanie w reżimie sanitarnym.